cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujące z nami podmioty. W przeglądarce można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Jeżeli nie zgadzasz się na używanie cookies możesz również opuścić naszą stronę. Więcej informacji w naszej polityce prywatności.

Środa, 24.04.2024

„Polska jest mocarstwem” – iluzja potęgi II RP czy polityczny realizm?

Michał Zoń, 20.02.2020

Ambasador Polski we Francji Juliusz Łukasiewicz (w środku, z cylindrem w prawej dłoni) w otoczeniu dyplomatów przed wejściem do Pałacu Elizejskiego po złożeniu listów uwierzytelniających, 11 lipca 1936 r.

W październiku 1938 roku ambasador Polski we Francji Juliusz Łukasiewicz wydał broszurę pod znamienny tytułem „Polska jest mocarstwem”, w której znalazły się takie oto słowa: „Świadoma wysiłków, którym zawdzięcza swą wielkość i siłę, Polska jest mocarstwem, stanowiącym kamień węgielny dzisiejszej struktury wschodniej i środkowej Europy. Była ona i jest czynnym współtwórcą tej jedynej, sprawiedliwej i zapewniającej narodom lepszą przyszłość struktury politycznej. W konsekwencji losy współczesnej Europy zależą od polityki Polski w mniejszym stopniu niż od polityki innych mocarstw”.

Dzieło to powstało, kiedy mogło się wydawać, że popularny w latach 30. slogan „Polska jest mocarstwem” jest już nie tylko chwytem propagandowym. Rzeczpospolita była świeżo po wchłonięciu Zaolzia i wymuszeniu na Litwie nawiązania stosunków dyplomatycznych. Polska wykorzystując siłę, czy raczej groźbę jej użycia, wygrywała swoje rozgrywki na arenie międzynarodowej. Podobnie w tym czasie postępowała Japonia, Niemcy czy Włochy. Warszawa jednak jedynie korzystała z okazji. To nie ona zainicjonowana rozbiór Czechosłowacji, ale, jak określił to Winston Churchill:

Wyjęła Zaolzie z plecaka niemieckiego żołnierza.

Okładka broszury ambasadora Łukasiewicza

Był to niemniej największy, namacalny sukces mocarstwowej polityki ministra Becka i jego ekipy. Polakom najwidoczniej to się podobało. Dotąd bowiem nielubiany szef dyplomacji stał się wielce popularny. Trudno się dziwić. Ambicji do bycia mocarstwem należy szukać już u zarania II RP. Józef Piłsudski miał rzekomo powtarzać, że „albo Polska będzie mocarstwem, albo jej nie będzie wcale”. I trudno odmówić tu racji. Państwo wciśnięte między dwie nieprzyjazne potęgi samo musiało się nią stać, by w ogóle nadal egzystować. Największy błąd jednak popełniono na początku. Wskutek słabości części elit i nastawienia opinii publicznej zrezygnowano z realnej szansy na odzyskanie całości ziem I Rzeczpospolitej na rzecz budowy jednolitego i znacznie mniejszego państwa.

Mocarstwowe myślenie, na co niemały wpływ miały dyplomatyczne pomyłki poprzedników, wróciło za czasów sanacji. Polska miała stać się mocarstwem, czyli w ówczesnym rozumieniu, państwem prowadzącym niezależną politykę, będącym jednym z najważniejszych rozgrywających kontynentu, współdecydującym o losach innych. Polska chciała to osiągnąć przez system sojuszy, w ramach tzw. Międzymorza. Przy zachowaniu tradycyjnej więzi z Francją, akuszerką naszej odzyskanej niepodległość, Warszawa starała się zawiązać regionalne alianse. Udało się to tylko z Rumunią i Łotwą. Własny ambicje wykazywała na tym polu Czechosłowacja, która choć znacznie mniejsza, była w odróżnieniu od Polski gospodarczym gigantem. Z kolei Litwa po sporze o Wilno, nie utrzymywała do 1938 roku z nami żadnych stosunków.

W końcu lat 30. Beck próbował zmienić koncepcję Międzymorza w III Europę, rozciągającą się od Bałtyku do Adriatyku. Podstawą tego projektu był sojusz z Rzymem i Budapesztem. Nie do końca jednak wiedziano, jaki ma być pełny skład tego gremium. Region był skłócony i nieskłonny do współpracy. Wprawdzie III Europę budowano już na gruzach Czechosłowacji i po nawiązaniu relacji z Kownem, ale niesnasek w Europie Środkowej nie brakowało, jak między Węgrami a Rumunią czy Węgrami a Jugosławią. Polska były za słaba by ich pogodzić czy zmusić do współpracy. Poza tym Budapeszt i Rzym bardziej liczyły na współpracę z silniejszymi Niemcami. W rezultacie, koncepcja III Europy nigdy nie wyszła poza ramy mglistych idei integracji regionu.

Ale i sama II RP, pomimo wielkich ambicji nie posiadała zbyt wielu atutów do zmagań w wielkich rozgrywkach na kontynencie. Co niektórzy się szczycą, że przed wojną PKB Polski było porównywane z hiszpańskim, lecz wówczas nie był to szczególnie wielki wyczyn. W 1938 roku PKB na mieszkańca Polski wynosiło 351 dolarów. Dla porównania, ten sam współczynnik w Niemczech wynosił 1126 dolarów, we Francji 936 dolarów, a w pogardzanym ZSRR 458 dolarów. W Europie wyprzedzaliśmy jedynie wspomnianą Hiszpanię (337), Jugosławię (339) i Rumunię (343), a podobny poziom prezentowała Portugalia (351). Nie należy traktować jednak tego jako zarzutu. Trudno w przeciągu dwóch dekad stworzyć gospodarczą potęgę, tym bardziej w państwie, zlepionym z trzech nierównych kawałków.

Józef Beck

Nic zatem dziwnego, że wysiłki polskiej dyplomacji, by Polska stała się mocarstwem budziły niekiedy śmiech na salonach. Pewną znamienną pod tym względem historię opisał w swoich pamiętnikach wieloletni minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Anthony Eden:

Nie należąc, oczywiście, do wielkich mocarstw Polska aspirowała do pozycji do nich zbliżonej, co pociągało za sobą zabiegi o udział w różnych komisjach. Nikomu to właściwie nie przeszkadzało, ale irytowało Barthou [szefa francuskiej dyplomacji]. Zdenerwowało go zaś ostatecznie, gdy pułkownik Beck, polski minister spraw zagranicznych wspomniał o swym kraju jako o wielkim mocarstwie. Nazajutrz podczas śniadania, w obecności Becka i innych przedstawicieli państw (…) Barthou pozwolił sobie na złośliwy komentarz do sytuacji zakończony słowami: «No i wreszcie są wielkie mocarstwa (pauza) oraz Polska. Polska, jak wszyscy wiemy, skoro to nam powiedziano, jest wielkim mocarstwem (pauza), bardzo wielkim mocarstwem». Parę osób zachichotało, a Beck się zaczerwienił.

Pomimo wszechobecnej biedy i niedoskonałości swego państwa Polacy łatwo łykali propagandę mocarstwową. Liga Morska i Kolonialna, która próbowała pozyskiwać dla Rzeczpospolitej zamorskie posiadłości m.in. w Angoli, Brazylii czy Madagaskarze cieszyła się masowym poparciem. Przyklaskiwano ultimatum wobec Litwy i Czechosłowacji. Można tu dostrzec analogię do współczesnej sytuacji w Rosji, w której poczucie wielkości na zewnątrz rekompensuje braki wewnątrz. W polskim przypadku było to coś jeszcze. Mocarstwowość dawała poczucie bezpieczeństwa. Sądzono, że z Polską należy się liczyć i już nigdy nie będzie przedmiotem gry mocarstw. Tak być mogło, gdyby kilkukrotnie nasze dzieje w dwudziestoleciu potoczyły się inaczej. Być może też inny przebieg 1939 roku rzeczywiście dałby Polsce trwałe miejsce w gronie europejskich potęg.

Wydaje się jednak, że II RP w swojej rozgrywce przelicytowała. Wierząc w sojusze i własną siłę sądziła, że Niemcy się przestraszą i wycofają z planu wojny. Stało się coś zupełnie odwrotnego. Tak to bowiem bywa, że siłę „mocnych w gębie” czasem ktoś chce zweryfikować. W tym, że Warszawa próbowała prowadzić ambitną politykę nie było nic złego. Gorzej jeżeli elity same uwierzyły we własną propagandę. A jeżeli Juliusz Łukasiewicz wierzył w to co pisał, to niestety tak być mogło. Ambasador jeszcze w marcu 1939 roku wznowił swoje dzieło. Pół roku później broszura stała się ponurym żartem.

Jest też epilog tej historii. Jan Nowak-Jeziorański wspominał, że największą traumą we wrześniu 1939 roku było poczucie, że na jego oczach ginie wizerunek mocarstwowej Polski, w którą tak bardzo wierzył...





Udostępnij ten artykuł

,

Polecane artykuły
pokaż wszystkie artykuły
Reklama
Wszelkie prawa zastrzeżone. © 2017 Kurier Historyczny. Projekt i wykonanie:logo firmy MEETMEDIA